piątek, 17 maja 2013

9. Spłata długu.


   Minęły cztery dni. Była środa. Plan dnia był już z góry ustalony. Rano do szkoły, potem do domu, gdzie czekał mnie dłuuugi wykład rodziców o tym, że powinnam być odpowiedzialna, a potem do brata do szpitala. Rodzice zareagowali zadziwiająco spokojnie. Eric miał talent do przedstawiania wszystkiego w taki sposób, że nikt nie miał do niego pretensji. Oczywiście stwierdzili, że powinien jakoś oberwać, ale skutecznie przekonałam ich, że kilka dni w szpitalu będzie wystarczającą nauczką, a poza tym powinien skończyć college. Poza tym nigdy wcześniej nie zrobił nic złego.
 -Czemu tak nagle zacząłeś imprezować? - zapytałam go.
 -Długa historia... Na pewno chcesz jej słuchać?
 -A masz coś lepszego do roboty?
 -W sumie. Półtora roku temu skończyłem szkołę wyższą. Rozdanie dyplomów, wszystko pięknie i w ogóle, a potem impreza. Wtedy ją poznałem. Była w wieku Jareda...
   Chwila, chwila. Jared jest rok starszy ode mnie, Eric o trzy. Między nimi były dwa lata różnicy... Prawie jak miedzy mną a Chadem, wszystko analizowałam na bieżąco, a on kontynuował:
 -Najładniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem. Dwa miesiące później dostałem zaproszenie na jakaś imprezę. Ona miała tam być, nie mogłam odmówić. No i w sumie od tego się zaczęło. Na początku to były pojedyncze imprezy, zaczęliśmy rozmawiać, zakochałem się... Na prawdę muszę kontynuować?
 -Myślę, że nie. Więc to ona cie w to wciągnęła?
 -Z jakiej strony bym na to nie spojrzał... tak to ona.
   Po tym nawet ja przestałam go obwiniać. Może rodzicom opowiedział tą historie? Ale o to go nie pytałam To była ich rozmowa. W większości rozmawialiśmy o tym co zmieniło się u nas w ciągu tego roku. Brat był moim najlepszym pamiętnikiem (no może z wyjątkiem Jannis). Niejedno rodzeństwo mogłoby pozazdrościć nam kontaktów.
   Koło siedemnastej wpadła Jannis. Kątem oka zauważyłam jak Eric przesuwa po niej wzrokiem, a moja przyjaciółka się rumieni. Pogadałyśmy chwilę, wręczyłam braciakowi książkę, którą przyniosła i wyszłyśmy ze szpitala.
 -Nadal przy nim zapominasz, że powinnaś się odzywać - powiedziałam do Jan.
 -Nie moja wina, że mnie onieśmiela noo!
 -Eric i onieśmiela? Nigdy nie zrozumiem Twojego mózgu.
 -Uwierz mi, że ja twojego też. Chociaż Chad... Mmm. Mógłby jednak nie być moim kuzynem.
 -Chciałabyś!
 -No właśnie tak! Chciałabym! Tak w ogóle to co z nim?
 -Nic. Kochany jest i tyle. W głowie nadal niebieskooki.
 -Zawsze jakaś jego część będzie...
 -Tego nie wiem, ale w sumie to masz racje. Nawet jak będę próbowała pozbyć się go z głowy to on i tak kiedyś wróci.

Następnego dnia...

   Wypisali Erica ze szpitala. Miał dużo czasu, więc umówił się z tym gościem od kasy na dzisiejszy wieczór.
 -Aria? - zapukał do mojego pokoju na godzinę przed spotkaniem, wszedł i popatrzył na mnie leżącą na łóżku. - Prośba siostra. Głupio mi pytać. Umówiliśmy się w centrum. Wiesz... neutralne miejsce. Nie chce, żebyś szła do niego ze mną, nie chce żeby Zach cie zobaczył... Ale mogłabyś być gdzieś w pobliżu? Tak na wszelki wypadek jakby coś się stało.
 -Jasne. To co, idziemy?
 -Yhm. Ey... Aria?
 -No?
 -Dziękuje.
   Wyszedł z pokoju, a ja szybko się przebrałam w krótkie spodenki i luźny, jasnozielony T-shirt. Związałam włosy i zeszłam na dół do brata. Stał opierając się o drzwi, z torbą przewieszoną przez ramię. Założyłam białe conversy i razem z Ericiem wyszłam z domu. Denerwował się, to zdecydowanie było widać. W ciszy doszliśmy do miejsca umówionego spotkania. Obok była kawiarnia. Weszłam do niej, zamówiłam ogromny pucharek owoców z bitą śmietaną (nie mogłam się powstrzymać) i usiadłam obok okna. Eric siedział na ławce po drugiej stronie ulicy. Wyciągnął telefon, sprawdzał godzinę. Co chwila patrzył do torby i upewniał się czy kasa na pewno tam jest. Szybciej!, pomyślałam. Im szybciej to załatwi, tym szybciej będziemy mieli spokój. W końcu przyszedł. Wyglądał przerażająco. Był taki... duży. Więc to jest Zach. Za nim stała trójka innych chłopaków. Obstawa? Eric, co ty do cholery robiłeś w takim towarzystwie?! Gadali o czymś strasznie cicho. Szkoda, że nie słyszałam o czym. W końcu mój brat wyciągnął pieniądze i jak najbardziej dyskretnie podał temu drugiemu. Dziwnie to wyglądało. Eric wyciągnął telefon, poczułam wibracje w kieszeni.
 -Chodź tu - powiedział i rozłączył się.
   Zostawiłam pieniądze za deser na stole i wyszłam do nich.
 -I tak byś się nie ukryła - stwierdził mój brat. - Mają informatora - wskazał na jednego z obstawy.
   Mike, chłopak Jannis.
 -Cześć Aria - przywitał się.
 -Cześć - odparłam chłodno.
 -Chciał, żebym miał świadka tego co powie - zwrócił się do mnie Eric, wskazując na Zacha.
 -Jesteśmy kwita, tylko nie ważcie mi się nikomu o tym mówić, bo pożałujecie.
   Odeszli, a ja z niedowierzaniem patrzyłam na Mike'a.
 -Znasz go? - upewnił się braciak.
 -Tak...
 -Unikaj kontaktów z nim. Jest najgorszy z nich wszystkich. Prawa ręka Zacha, to on mnie pobił. Zach załatwił by to spokojniej i obyłoby się bez pobicia.
Fuck, trzeba będzie powiedzieć Jannis.


Wene wyczuwam ostatnio :D Hope U like it <3

wtorek, 14 maja 2013

8. Historia starszego brata.


   Podbiegłam do brata i przystawiłam ucho do jego ust, patrząć na klatkę piersiową i uważając, żeby go nie dotknąć. Huh, oddycha.
 -Chad, dzwoń na pogotowie - powiedziałam zdecydowanie. - Ja idę po rodziców, powinni wiedzieć, że ich syn tu jest. A! Pod żadnym pozorem go nie dotykaj, chyba, że przestanie oddychać.
   Wbiegłam do domu, a potem na piętro i do gabinetu ojca, szybko streszczając mu, że Eric leży pod płotem sąsiadów. Już chciałam iść po matkę, gdy zatrzymał mnie tata:
 -Nie ma jej, siedzi na nocce w wydawnictwie i ustala plan na wypromowanie świeżych autorów w przyszłym roku. Lepiej jej teraz nie denerwować. Zadzwonię do niej jak skończy albo będzie coś wiadomo - zadecydował.
   Zanim ten zdążył się ubrać i ogarnąć, karetka była już pod domem. Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy za nią. Potem było już tylko czekanie. Chad został, pomimo tego, że był środek nocy. Cierpliwie znosił moje, coraz głupsze, teorie na temat tego, co mogło się wydarzyć i przytulał mnie w momentach, kiedy byłam bliska płaczu. Lekarze przechodzili przez główny hol, ale jakoś żaden się nami nie interesował. Koło trzeciej przyjechała mama, zrozpaczona, bo dopiero chwile wcześniej dowiedziała się co się stało. Wtedy jak na zawołanie podeszła do nas kobieta w fartuchu. Miała maksymalnie czterdzieści lat. Wyglądała na wyjątkowo... przyjacielską.
 -Jestem doktor Langdon - powiedziała i uśmiechnęła się. - Mam dla was dobre wieści. Chłopak bez wątpienie przeżyje i nie będzie żadnych powikłań. Ma złamaną kość promieniową, podejrzewam, że po prostu chciał sie bronić, i lekki wstrząs mózgu, ale poza tym żadny narząd ani kość, wliczając kręgosłup, nie została uszkodzona. Zostanie w szpitalu na obserwacji przez kilka dni, a potem wypiszemy go do domu. Za chwilę powinien się obudzić. Wejdzie do niego, tylko proszę nie zadawajcie na razie żadnych pytań. Wiem, że chcecie wiedzieć co się stało, ale na razie nie może się stresować. Musi odpocząć.
   Rodzice weszli do sali, a ja z Chadem zostałam w holu.
 -To może ja juz pójdę - oznajmił chłopak. - Przykro mi, że ten dzień miał takie zakończenie.
 -Nie jest źle. Dziękuje za dzisiaj.
   Pocałowałam go w policzek, szeroko uśmiechnęłam i oddaliłam w stronę sali. Jednak musiałam się na moment odwrócić i popatrzeć jak odchodzi, no po prostu inaczej sie nie dało. Polubiłam go. Zdecydowanie za bardzo jak na jeden wspólny dzień. Btw... Ciekawe co u Jareda? I tyle było z myślenia o Chadzie tego dnia.
   Eric leżał w łóżku na środku sali. Panowała tu grobowa, niezręczna cisza. No heloooooł, nic mu nie jest! Czy nie powinniśmy być weseli?! Ale to by było zbyt proste. Nadal nikt z nas nie wiedział co się stało. Miałam już dość bezsensownego siedzenia. Wstałam i zaczęłam krążyć po pokoju, czując na sobie wzrok obojga rodziców. Na szczęście mój brat w końcu się wzbudził. No i się zaczęło: "Synku nic ci nie jest? Jak się czujesz? Co się stało? Dlaczego nie dałeś znać, że przyjeżdżasz?" - to mama jak zwykle wpadła w panikę. Tata niby próbował ją uciszyć, niestety z marnym skutkiem. Jej potok słów przerwał Eric:
 -Mamo uspokój się. Nic mi nie będzie. Mam tylko do was małą prośbę. Jestem strasznie padnięty, a nawet nie mam ubrań na przebranie. Te szpitalne są... niewygodne. Moglibyście pojechać z tatą do domu i coś przywieść? Aria ze mną zostanie i dotrzyma mi towarzystwa.
   Niechętnie, ale zgodziła się i oboje wyszli z sali. Usiadłam na łóżku brata. W sumie to mi go brakowało. Tych wspólnych rozmów, wygłupiania sie i w ogóle.
 -Chcesz wiedzieć co się stało, nie? - zapytał nagle.
 -Chyba jak każdy... Ale tylko jeśli ty chcesz mi powiedzieć. Lepiej by było, żebyś komuś się wygadał, a strzelam, że to powiązane z czymś co odwaliłeś przed wyjazdem, więc lepiej żeby mama i tata się o tym nie dowiedzieli...
 -Jak wiele wiesz?
 -Niewiele. Lubiałeś imprezy, niejednokrotnie spędzałeś noce poza domem, myśląc, że nikt o tym nie wie i wracałeś kompletnie nawalony.
 -Zauważyłaś? No tak, w końcu to ty. No więc... Przed wyjazdem pożyczyłem trochę kasy na trochę... Oj no wiesz. Coś na tych imprezach trzeba było brać. Do tego jakiś alkohol... W pokera też się trochę grało... - widać było, że trudno mu przyznawać się do błędów.
 -Ile?
 -Dwa i pół tysiąca - powiedział cicho.
 -I dlatego tak oberwałeś?
 -Dwa i pół tysiąca od jednego gościa... Było też kilku innych, z mniejszymi sumami. Taki był mój plan. Trochę zarobiłem między zajęciami i przyjechałem uregulować długi. Wszystkich spłaciłem, oprócz tego jednego. Chciałem go uniknąć i oddać mu następnym razem, ale oczywiście reszta mu powiedziała. Wkurzył się, że jedynie jemu nie oddałem kasy. Chciał, abym przeżył, dlatego wylądowałem pod domem. Muszę spłacić kasę i wszystko będzie okey. Dał mi czas do końca miesiąca.
 -Niecałe 4 tygodnie? Jak?
 -Chyba będę musiał powiedzieć rodzicom... Ojciec mnie zje, matka zacznie ryczeć, ale to i tak najlepsze wyjście. Nie zarobię sam takiej sumy w tak krótkim czasie, a nie chce więcej pożyczać. Oddam gościowi kasę, wrócę do collegu i jakoś wszystko rodzicom zrewanżuje - przerwał, gdy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. - Wrócili, zostawisz nas?
 -Jasne. Powodzenia braciak.
W co on się znowu wpakował?!

niedziela, 12 maja 2013

7. Wesołe miasteczko.

 -Wesołe miasteczko! - zawołałam wesoło, gdy już staliśmy pod bramkami przy wejściu.
   Chad podszedł do kasy i z tym swoim uśmiechem (potrafił być na prawdę czarujący jeśli tylko chciał) powiedział do młodej kasjerki:
 -Dwa ulgowe poproszę.
 -Do zamknięcia? - widać, że już była nim zachwycona.
 -Yhm.
   Popatrzyłam na szyld nad kasą. Widniał na nim duży napis:
Poniedziałek - Czwartek
9:00 - 21:30
Piątek - Niedziela
8:00 -23:00
   Obok wisiał zegarek wskazujący godzinę 16:45. Sześć godzin w wesołym miasteczku?! I to jeszcze tak późno wieczorem, że przez kilka godzin będzie ciemno? Łooooooooo!!!
 -Razem dwadzieścia dolarów - powiedziała dziewczyna patrząc na Chada.
   Zdecydowanie było widać, że wpadł jej w oko. Sięgnęłam do torebki przewieszonej na ramieniu szukając portfela, ale brunet mnie uprzedził, wręczając pieniądze karierce.
 -Nie no serio? - zapytałam. - Najpierw shake, teraz to?
 -Przecież z góry było wiadome, że ja stawiam - kolejny wyszczerz... robił to specjalnie!
 -I niby mam ci tak o na to pozwolić?
 -Tak. W końcu z dwójki nas to ja tu pracuje kocie.
  Grr. Czasem jest wkurzający... i uparty!
 -Niech Ci będzie, ale następnym razem stawiam ja!
 -Jasne. To gdzie chcesz iść najpierw? - skutecznie spróbował odwrócić moją uwagę od biletów i pieniędzy.
 -Rollercoaster!
   Czasem zachowywałam się jak takie kompletnie małe dziecko, któremu wystarczyło dać lizaka, żeby biegało wesołe po całym domu. To była tylko taka podjarka i: "Ooooo! Lizacek!" A teraz z takim samym zacieszem, praktycznie skacząc, zmierzałam w stronę wielkiej kolejki z Chadem u boku. Jak tak dalej pójdzie to po dzisiejszym dniu nie będzie chciał mnie znać. No, ale przecież nie będę udawać kogoś kim nie jestem, nie?" Nie wiedząc dla czego on zamiast skierować się w stronę olbrzymiej kolejki, przeszedł obok niej i podszedł do chłopaka z obsługi, po czym szepnął mu coś do ucha i zawołał mnie.
 -Miłej zabawy - powiedział owy chłopak i przepuścił nas bocznym przejściem.
 -Jak? - zapytałam robiąc wielkie oczy.
 -Chyba powinienem ci powiedzieć wcześniej... Młodszy brat taty jest tu kierownikiem.
 -No co Ty? To czemu pracujesz przy pudłach, a nie tutaj?
 -Ojciec się z nim umówił. Mam udowodnić, że jestem odpowiedzialny, bo obydwoje wiedzą, że jakby wujek mnie tu zatrudnił to zachowywałbym się... lekkomyślnie.
 -Nie wyglądasz na takiego.
 -Miło słyszeć - kolejny wyszczerz, no aaaa!!
  Pozwolił mi wsiąść do wagonika jako pierwszą i wsiadł zaraz za mną. Gdy wjeżdżaliśmy na górę zobaczyłam przerażenie w jego oczach.
 -Mówiłem ci, ze mam lęk wysokości? - zapytał.
   Potem słyszałam już w sumie tylko jego krzyk. Wyszłam praktycznie poryczana ze śmiechu. Jak to możliwe, że taki facet aż tak bardzo boi się kolejki górskiej? Chad wyglądał na... dziwnie w każdym bądź razie, ale po chwili wrócił do normy. Wcale nie wsiadł na tą samą kolejkę jeszcze dwa razy tego dnia, to by było głupie z jego strony. Dzień był dosłownie zajebisty. Bieganie po całym miasteczku i wżeranie waty cukrowej, którą nie wiadomo dlaczego ciągle on stawiał. Nie zauważyłam kiedy zrobiło się ciemno.
 -Czemu ciągle stawiasz, mam tego dość - powiedziałam.
 -Ech... Trudno to będzie wytłumaczyć. Mam zakład z Lily, znaczy z tą kasjerką u której kupowałem bilety.
 - To oni się znają? Biedna dziewczyna. Widać, że jej się podoba no... - Nie chciała mi za nic uwierzyć, że byłbym w stanie sprezentować ci całą wizytę tutaj, a że cała ekipa to praktycznie rodzina, to bez wątpienia ktoś mógłby jej powiedzieć... Nie wyrobiłem sobie zbyt dobrej opinii w ciągu ostatnich lat, ale zmieniłem się. Rozumiesz?
 -Czyli to tylko dla zakładu wredoto?
 -No ej! W sumie to nie. Gentlemanem trzeba być, dziewczynie się stawia.
 -Jasne, jasne. A co jeśli ona nie chce, żebyś jej stawiał?
 -A nie chcesz?
 -Jak bym powiedziała, że chce to zabrzmiało by samolubnie, a jak nie chce to, że jestem niewdzięczna... Więc powiem: rób co chcesz.
 -Zawsze spoko - sprawdził godzinę w telefonie. - Mamy godzinę dziesięć do zamknięcia. Zabrałbym cie w jedno miejsce. Chętna?
 -Mam się bać?
 -Nie raczej nie.
   Kilka minut później staliśmy pod olbrzymim diabelskim młynem. Trzeba było przyznać, że był ślicznie oświetlony. Zadziwiające jak mało ludzi jest o tej porze w wesołym miasteczku. Wygląda prawie jak opuszczone, pomyślałam. Weszliśmy bokiem (jak przez cały dzień), zaczęliśmy wjeżdżać na górę i wszystko byłoby normalnie, gdyby nie to, że wagonik się zatrzymał i nie chciał ruszyć przez dobrych kilka minut. Chad wyraźnie wyglądał jakby na coś czekał.
 -Co się dzieje? - zapytałam go.
 -Daj jeszcze moment... o patrz! - wskazał palcem na jakiś punkt na niebie.
   Na początku nie wiedziałam o co chodzi. Ale potem ją zobaczyłam. Olbrzymia kometa przesuwająca się po gwiaździstym niebie niczym spadająca gwiazda, ale o wiele wolniej. To był na prawdę cudowny widok.
 -Tak się starasz i przepraszam, ale ja nic do ciebie nie.. - zaczęłam mówić.
 -Nie przejmuj się, wiem. Ale nie wmówisz mi, że nie jesteś w tym momencie ani trochę szczęśliwa. Dlatego to robie. Nie oczekuje nic w zamian. Obiecuje.
   Na tym skończyła się nasza rozmowa. Potem już tylko żartowaliśmy. Na sam koniec zaoferował mi, że mnie odprowadzi. Byliśmy nie daleko mojego domu, gdy zauważyłam coś, a raczej kogoś opartego o płot sąsiadów. Mój przyjaciel podbiegł do niego, a ja zaraz za nim.
 -Ej, skądś go znam - oznajmił Chad.
   Popatrzyłam na twarz chłopaka i poczułam jak moje serce zaczyna coś odwalać. Chłopak był mocno pobity, miał podbite oko, a z jego rozciętej wargi i nosa spływała krew, a mimo to i tak rozpoznałabym tą twarz wszędzie.
 -Nie dziwie ci się... to mój brat.

Mały zwrot akcji ;) mam nadzieje, że się podoba ;*

wtorek, 7 maja 2013

6. Znajomość rozwija się małymi krokami.

 -Serio? - wyglądał na zaskoczonego, ale tak mega pozytywnie. - Dziękuje!
 -Już się tak nie ekscytuj Chad - odpowiedziałam.
 -Oj no dobra, doobra. Daje ci spokój na jaki czas. Możemy się spotkać w sobotę? Przyjadę o 16.
 -Mam to uznać za randkę?
 -No nie wiem, ty mi powiedz.
 -Może kiedyś - zaskakująco miło się z nim droczyło.
 -To co, spotkamy się?
 -Jasne.
   Wróciłam do domu z lekką podjarką, nawet troszkę większą niż lekką. Co w zasadzie było dziwne, w końcu nadal kochałam Jareda. Wątpię, żeby mi łatwo przeszło, ale czemu by nie próbować? Jestem samolubna i to w chuj. Czy ja go nie wykorzystuje?, ostatnie zdanie jakoś nie chciało wyjść z mojej głowy. Z drugiej strony nic mu nie obiecywałam. Znałam siebie i wiedziałam, że żeby z nim być musiałabym się zakochać. Co w tym momencie nie było takie proste, więc było wiadomo, że raczej zostaniemy na strefie przyjaciół, co go mogło zranić. Chociaż z drugiej strony sam tego chciał. Doskonale wiedział o Jaredzie, bo Jan na pewno go uświadomiła, a mimo to chciał się spotkać.
   Weszłam do pokoju, włączyłam laptopa i załączyłam jakąś muzykę. Taki sposób na umilenie sobie mijającego czasu. Do spotkania jeszcze trochę czasu, więc nie mam się co przejmować. Usłyszałam dźwięk wiadomości.
 [-Siema mała :* jak tam?]
   Jared... Od razu tak jakoś milej.
 [-No hej. Kilka zmian. Spotkałam Chada i w sumie trochę się wygadał.]
 [-Jakieś plany odnośnie niego?]
 [-Chwilowo po prostu wychodzimy gdzieś w sobote, ale randką tego nie nazwę ;) a co u Cb? Opalony?]
 [-Nawet bardzo :P dziwnie tu. Niby od zawsze rodzice uczyli mnie hiszpańskiego, więc nie jest tak źle, ale i tak dziwnie, jak po angielsku gada się tylko w domu. Plus jest taki, że mogę kogoś maksymalnie pojechać, a on zrozumie tylko kilka słów...]
 [-Ale jakoś dajesz radę. Jakaś ładna hiszpanka na horyzoncie?]
   Chciałam wiedzieć jakby co. Może wtedy nie miałabym takiego poczucia winy wobec Chada.
 [-Nie, raczej nie. Może kiedyś, ale szczerze wątpię.]
 [-I co, zastaniesz księdzem?]
 [-Chyba to przemyśle xD]
   Chwila przerwy, czyli ten moment kiedy zastanawiam się co odpisać, a potem znowu jego wiadomość:
 [-Musze spadać, rodzice coś chcą. Do następnego kocie :D]
 [-Paa :* ]
   Reszta tygodnia minęła jakoś wyjątkowo spokojnie. Miałam zdecydowanie lepszy humor niż wcześniej, w końcu powoli wracałam do życia. Poczucie winy nadal męczyło, ale w końcu do wszystkiego da się przyzwyczaić.

6 dni później...

   Sobota, 2 lutego, dzień spotkania z Chadem. Denerwowałam się! I w sumie to nie wiem dlaczego po prostu tak było. Wstałam wyjątkowo wcześnie jak na mnie. Godzina 9 to środek nocy... Ale jakoś tak nie mogłam spać. Kompletnie nie wyobrażałam sobie jak miałoby wyglądać to spotkanie i to chyba było najgorsze. Jakieś lekkie śniadanie, muzyka na cały dom i robienie wszystkiego, żebym o tym nie myślała. Nudziło mi się do tego stopnia, że aż odpaliłam simsy, co w sumie zajęło mi cały ranek i zanim się obejrzałam była 13. W sumie to jeszcze dużo czasu, więc nie miałam się co martwić. Zdążyłam zrobić obiad, jakby rodzice wrócili, zjeść go. Potem poszłam się wykąpać, bo gorąco w pizdu. Przebrać się w krótkie spodenki i jakąś luźną koszulkę, oczywiście nie obyło się bez łażenia w samej bieliźnie przez dwadzieścia minut i myślenia co na siebie włożyć. Wróciłam przed kanapę i włączyłam tv. Nie zdążyłam dobrze wciągnąć się w przewijanie kanałów, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Popatrzyłam na zegarek. 15:58, o ile to on, to trzeba przyznać, że punktualny to on jest. Otworzyłam drzwi, a moim oczom ukazało się ciemnowłose ciacho. Ściął się na krótko, wyglądał jeszcze lepiej niż wcześniej. Miał na sobie zielono niebieskie shorty i białą koszulkę na ramiączkach pokazująca jego nieźle umięśnione ramiona.
 -Hej - przywitał się. - Gotowa na najlepszy dzień w swoim życiu?
 -Aleś ty skromny. To idziemy?
 -No ba.
   Poczekał, aż zamknę drzwi na klucz, po czym puścił mnie przodem, a gdy tylko wyszliśmy za bramę zrównał ze mną krok. Był zaskakująco miły jak zaczynało się go poznawać. Z pozoru wydawałoby się, że to przystojny, arogancki facet zapatrzony w siebie. Ale pozory jak zwykle mylą. Jego pewność siebie była po prostu żartobliwa i zmniejszała dystans.
 -Tak właściwie to czemu jeszcze siedzisz w mieście? Skończyłeś szkołę, nie śpieszy Ci sie na uniwerek?
 -Niby skończyłem, ale mam wszystkiego dość. Taki rok przerwy od nauki, a w sumie i tak w tygodniu pracuję - uśmiechnął się.
    W sumie uśmiechnięty był cały czas, ale to nie przeszkadzało mu, żeby co chwila uśmiechać się jeszcze szerzej, pokazując białe ząbki. Miał zdecydowanie zbyt słodki wyszczerz.
 -Pracujesz? - zdziwiłam się.
 -Nosze pudła do sklepu i z powrotem, ot i praca. Chociaż trzeba przyznać, że czasem jest męcząco.
 -To tłumaczy skąd masz mięśnie - powiedziałam cicho.
 -Co?
 -No... mięśnie. No wiesz.. to coś połączone z kośćmi czego używamy do poruszania się. I w sumie wszyscy je mają, ale te Twoje są takie... aaa. Lepiej się zamknę.
 -Czasem jesteś słodka, wiesz? A tak w ogóle. Masz może ochotę na shake'a?
 -Ty wiesz, że z chęcią. Tuskawkowego plose - powiedziałam niczym małe dziecko.
   Byłam debilem, to mi trzeba było przyznać.
Ale co tam. Fajnie jest.

Wróciłam. Zawsze wracam :D Chociaż w sumie sama nie wiem czemu.. po prostu to lubię ;3