wtorek, 19 marca 2013

2. Przyjaźń ponad wszystko.



   Wczorajsza impreza urodzinowa Zoey była bardzo udana. Spałam u Jannis, więc następnego dnia rano wstałam wcześniej, aby zdążyć wpaść na chwilę do domu przed lekcjami. Sprawdziłam fb, nieświadomie patrząc czy kolo zdjęcia Jareda nie ma zielonej kropki. Na moje szczęście nie było. Mogłam bez większego rozkojarzenia udać się do szkoły. Wieść o przeprowadzce przyjaciela rozniosła się niespodziewanie szybko. Chyba każda osoba w szkole miała inną wersje wydarzeń. Rozwód rodziców, lepsza praca, wygrana na loterii... Od kogoś usłyszałam nawet, że J. był tajnym agentem i pojechał na misje do Europy. Aż mi się śmiać zachciało. A prawda była taka, że mama Jareda od zawsze marzyła o zamieszkaniu w Hiszpanii, gdzie mieszkał jej brat. Teraz on ciężko zachorował, więc tamci jako rodzina wprowadzili się do niego i tyle. Jednak ciekawiej się słuchało tych wyssanych z palca historyjek, niż tłumaczyło ludziom prawdę. Oni i tak nie wierzyli, więc po którejś próbie po prostu odpuściłam. Pierwsza lekcja tego dnia - biologia. Jak codziennie zresztą. Weszłam do klasy przed dzwonkiem i powolnym krokiem udałam się do ostatniej ławki pod oknem, w której zwykle siedziałam sama. Lubiłam to, nikt mi nie przeszkadzał w rozmyślaniach, a materiał z lekcji i tak jakoś ogarniałam. Chociaż z drugiej strony czasem przydałaby mi sie osoba, która pomagałaby powrócić myślami na Ziemie, gdy nauczyciel zaczynał zadawać pytania odnośnie lekcji. Niejednokrotnie obrywało mi się za to, że nie słucham. Moim dzisiejszym wybawicielem od kapy za nieuważanie na lekcji, okazał się Beck, który chwile później usiadł na krześle obok mnie.
 -Siema - powiedział wesoło.
 -Hej. Co jest? Pokłóciłeś sie z Torpedą? - wskazałam głową na blondyna siedzącego dwie ławki przed nami, z którym mój przyjaciel normalnie siedział.
 -Mała sprzeczka na boisku. On za nic nie jest w stanie ogarnąć, że kosz to gra zespołowa. Wiesz czemu nazywamy go "torpedą"? - Pokręciłam głową. - Jak dostanie piłkę to zapierdala do przodu jak byk nie przejmując się resztą drużyny. Nie wiem jakim cudem jego wsady się udają.
    Zaśmiałam się wyobrażając sobie wielkiego byka z blond grzywą i piłką nadzianą na rogi, biegnącego w stronę kosza na którym wisi czerwona płachta. 
 -Daj mu trochę czasu. Jest nowy w drużynie, nie? W końcu się nauczy.
 -Oj no niby masz racje...
    Rozmowę przerwał nam dzwonek i nauczyciel wchodzący do klasy. Jak zawsze punktualnie. Lekcja dłużyła się wręcz niemiłosiernie. Jedynie obrazki Becka rysującego w szkicowniku, zamiast robienia notatek, poprawiały humor. Przedstawiały wszystko co tylko przychodziło do jego głowy, a trzeba było przyznać, że gościu miał talent. Szkoda tylko, że nie chciał go rozwijać. I ta jego wyobraźnia! Właśnie był w trakcie rysowania klifu nad morzem i pięknego zachodu słońca w tle. Fajnie się patrzyło jak bohomazy zaczynają przeradzać się w arcydzieło, a na klifie rysuje całujące się postacie. Wszyscy wiedzieli, że był romantykiem, któremu marzyła się miłość na zawsze... Przerwa, w końcu! - pierwsza żywa myśl od godziny. Szybko pożegnałam się z tym obok, całując go w policzek, a potem pod sale z francuskiego w poszukiwaniu Jannis. W końcu ją znalazłam. Miała na sobie taką śliczną turkusową tunikę bez ramiączek. Tak, turkus był moim ulubionym kolorem i jarałam się wszystkim w tym odcieniu.
 -Aria! Nie uwierzysz co Chad odwalił dzisiaj rano! - typowa Jan. Jak zawsze prosto z mostu.
 -Co? - zapytałam. Musze przyznać, zaciekawiła mnie.
 -Wyobraź to sobie. Siódma rano, a mój kuzyn wchodzi do kuchni w samych bokserkach, z tą swoja umięśnioną klatą... Czasem aż żałuje, że jest moim kuzynem. No, ale wracając do tematu. Wchodzi do tej kuchni bez słowa, kompletnie nic i z zamkniętymi oczami. Jeszcze się jebnął o szafkę. Cała rodzina w śmiech, a ten nagle otwiera oczy i ze zdziwieniem co się dzieje i co on tu robi. Ogarniasz, że Chad lunatykuje?
 -Serio? - otworzyłam szeroko oczy. - Nie wiem jak Ty, ale ja to bym się bała z nim spać pod jednym dachem, dobrze, że nam nic wczoraj w nocy nie zrobił! - uśmiechnęłam się.
 -I co by Ci zrobił? Zgwałcił Cie? Mrau kuszące ciało Arii.
   Obie zaczęłyśmy się śmiać. Poczułam wibracje telefonu. Sms od Jareda! "Cholernie tu nudno, strasznie za Tobą tęsknie kocie. J." I w tym jednym momencie cały dobry humor zastąpiło uczucie tęsknoty. Humory jak baba w ciąży, dosłownie. W jednym momencie zacieszam na maxa, a w drugim dosłownie ryczę w ramionach przyjaciółki. Typowa ja. Gdyby Jannis miała czekać aż się uspokoję to stałybyśmy na tym korytarzu do końca dnia. Wyciągnęła z torebki paczkę chusteczek i podała mi do ręki.
 -Aria nie tutaj. Nie jeśli nie chcesz żeby jutro cała szkoła o tym gadała. Chodź - rozkazała i pociągnęła mnie w stronę toalet.
    No tak. Szkolna toaleta jako miejsce wszystkich dołów. Powoli płacz przerodził się w szloch. Zadzwonił dzwonek, ale żadna z nas sobie nic z tego nie robiła. Ja płakałam, a ona po prostu siedziała obok, lekko mnie przytulając. Kompletnie nie wiem co bym zrobiła bez niej.
Dziękuje, że mam taką cudowną przyjaciółkę. 

A co u mnie? No cóż... Dwie najważniejsze osoby w moim życiu zaczynają coś odwalać. Trzymajcie się dziewczyny ;* proszę...

niedziela, 17 marca 2013

1. Pustka.



   Poniedziałek, pierwszy dzień drugiego semestru. Od wyjazdu Jareda minęły dwa dni, które przepłakałam. Dziwnie było w tej szkole bez niego, jakoś tak... nudno. Nie było się do kogo odezwać. Z rozkminy wyrwał mnie dzwonek. Zamknęłam swoją szafkę, przed którą akurat stałam i powoli udałam się w stronę klasy. Spóźniłam się, za co nieźle oberwałam od nauczyciela. W sumie w tym momencie mi to nie robiło różnicy. Byłam jak zombie, z Jaredem pojechała ta żywa część mnie. P. Brown zaczął długi wykład na temat mitozy i mejozy. Po chuja mi wiedzieć jak wygląda podział dna w komórce i replikacja semikonserwatywna?! Oczywiście nie słuchałam, ale to nie było nic nowego. Lekcja nieznośnie się dłużyła, ale w końcu usłyszałam dźwięk oznaczający upragniony koniec. Spakowałam wszystko i powolnym krokiem skierowałam się w stronę stołówki. Wzięłam swoją tace i dołączyłam do stolika, gdzie siedziała większość moich znajomych.
 -Co jest Aria? - zapytała Jannis. - Jakaś taka przymulona jesteś.
 -Jared wyprowadził się do Europy - oznajmiłam patrząc na zdumienie przyjaciółki. Wszyscy go tu znali, czy naprawdę tylko ja wiedziałam o tym, że wyjeżdża?!
 -Niemożliwe! SweetJay nas opuścił? - usłyszałam głos Becka z tyłu, chwile później usiadł na wolnym miejscu obok mnie.
 -Jap - odpowiedziałam dając wszystkim do zrozumienia, że nie chce o tym więcej gadać.
   Czy serio wszyscy muszą mi przypominać o tym, że go nie ma? Pierdole! Zostawiłam tace na stoliku i po prostu stamtąd wyszłam. Taki ogólny rozpierdol w głowie. Ja chce do niego. Już, teraz. Tęsknie za nim, myślałam. Nie miałam pojęcia jak sie pozbierać, nie miałam pojęcia co robić. Tęsknota jest po prostu najgorszym uczuciem pod słońcem. Wiesz, że gdyby tylko ta osoba była obok to wszystko byłoby dobrze, ale jej nigdy nie ma. Łapały mnie takie momenty jak teraz, kiedy żałowałam, że nie powiedziałam Jaredowi o tym jak bardzo ważny dla mnie jest. Chociaż z drugiej strony co by to dało? Związki na odległość nigdy nie miały sensu. Nie zostałby w LA. Nie ważne jak bardzo bym chciała i co bym nie zrobiła i tak by pojechał. Byłam tak niemożliwie bezradna. Czy kiedykolwiek o nim zapomnę? Raczej nie. Zakochana w nieosiągalnym człowieku, yay! Przyjedzie tu w wakacje... ciekawe co wtedy zrobię. Będę go unikać? A może znowu w końcu będzie normalnie? W sumie to chciałabym. Kurwa, dość. Żyj! To nie koniec świata! Trzeba spróbować wrócić do normy, w końcu nie mogę być zombie przez całe życie, postanowiłam. Pozostało mi jebnąć smajla i wrócić do reszty. Z nowym nastawieniem było dużo lepiej. Dalej ta mała pustka... no dobra! Duża pustka, ale na pewno lepiej. Reszta dnia zleciała zdecydowanie w lepszym humorze i zdecydowanie szybciej. A wieczorem co? Impreza urodzinowa siostry Jannis? Miała 4 latka. W sumie to Jannis traktowałam jak siostrę, a jej rodzinę jako moją drugą. Nigdy nie było problemu żebym u niej spała i dostawałam zaproszenia na wszelkie imprezy rodzinne.
 -Hejooo! - zawołała mała Zoey rzucając mi się na szyje.
   Złożyłam jej życzenia i podarowałam wielkiego misia. Widząc jej minę jeszcze bardziej poprawił mi się humor. Tak łatwo było ją uszczęśliwić. Tęskniłam za tymi czasami, gdy największym problemem było czy ubrać lalkę barbie w czerwoną czy niebieską sukienkę. Jak zwykle Jannis nie mogła się nadziwić jak mogę znaleźć w sobie tyle energii na zabawę z jej siostrzyczką, a ja po prostu czerpałam z tego przyjemność. No i w końcu chociaż na chwile zapomniałam o Nim. w sumie to byłam pierwsza, więc już chwile później zaczęła zjeżdżać się reszta wyjątkowo licznej rodziny. Ciocie, babcie, wujkowie i jakoś tak wesoło było, ale mega przystojny kuzyn to już była przesada. Chad, największe ciacho jakie kiedykolwiek widziałam. Był dwa lata od nas starszy, kilka tygodni temu skończył osiemnaście lat. Imprezę miał zajebistą, oczywiście wkręciłam się u boku przyjaciółki. Przywitał się z małą i podszedł do nas. 
 -Siema! O, Aria, dawno Cie nie widziałem. - Pocałował nas obie w policzek. Ta, nieśmiały to on nigdy nie był.
 -Hej, też tęskniłam - odpowiedziałam uśmiechając się. 
 -Co u Ciebie?
 -To może ja wam nie będę przeszkadzać gołąbeczki, co? - wtrąciła się Jannis i odeszła, na co oboje zaczęliśmy się śmiać.
 -Kochana jest - wskazałam na przyjaciółkę. - A u mnie całkiem okey. No załamka ostatnio, ale to dłuższa historia, poza tym jakoś żyje.
 -Cieszę się - znowu się uśmiechnął, tak mega słodko. - A teraz przepraszam, ale wołają mnie.
   Wróciłam do przyjaciółki, która podała mi szklankę soku. Upiłam łyka.
 -Lubisz go, nie? - zapytała.
 -Tak, lubię go - odpowiedziałam z uśmiechem, a gdy zobaczyłam, że unosi jedną brew szybko dodałam: - Ej no, ale nie tak! Byłby fajnym przyjacielem, serio.
 -Tak to sobie tłumacz mała. Po prostu jeszcze nie pozbyłaś się pana niebieskookiego z głowy i tyle.
 -Mów co chcesz. Ja tam wiem swoje. Gdzie wcięło Zoey? Stęskniłam się za nią.
 -Siedzi w ogrodzie z resztą gości czarując wszystkich na około.
   Obie się zaśmiałyśmy. Mała była po prostu najsłodszym dzieckiem na świecie. Poszłyśmy do reszty. Ten dzień był zdecydowanie lepszy od dwóch poprzednich.
Może jednak będzie dobrze.

Rozdział numer jeden. Just hope U like it! :D

sobota, 16 marca 2013

Prolog

   Patrzyłam w te piękne, niebieskie oczy w chwili, gdy jego usta zaczęły zbliżać się do moich, a potem mnie pocałował.
   Wtedy się obudziłam. Fuck! Znowu po nocach śni mi się mój najlepszy przyjaciel. Jeszcze lepiej - ten najlepszy przyjaciel dzisiaj się wyprowadza na drugi koniec świata. Znowu byłam bliska płaczu. Uratował mnie sms... od niego. "Aria, przyjdź do mnie o szesnastej, chciałbym się pożegnać. J." No tak. J czyli Jared. Popatrzyłam na zegarek. Dwunasta. Mam cztery godziny na to, żeby sie ogarnąć i coś zjeść i no kurwa!, pomyślałam. Nagle okazało się, że mam pełno rzeczy do zrobienia. Zaczęło się bieganie po całym domu. Niby tak dużo czasu, no ale to ja. Zawsze o czymś zapomnę. Najpierw śniadanie, potem do łazienki. Jak wyszłam było już po pierwszej... ale przynajmniej nie wyglądałam jak skrzyżowanie szympansa z orangutanem. Podeszłam do lustra. Zobaczyłam rudą dziewczynę z włosami za ramiona i ukośną grzywką. Duże, jasno zielone oczy teraz podkreślał delikatny makijaż. Byłam ładna, to musiałam przyznać. Zjechałam wzrokiem w dół i zobaczyłam, że dalej mam na sobie szary T-shirt w rozmiarze XXL, w którym spałam. Pora się przebrać. Otworzyłam drzwi do swojego pokoju, minęłam duże, dwuosobowe łóżko, biurko, na którym leżał biały laptop, dużą półkę z książkami i płytami, aż w końcu doszłam do dużej szafy. Wyjęłam z niej miętowe jeansy, czarny obcisły top i mój ulubiony szary sweter wkładany przez głowę. Podczas gdy w moim pokoju królowały żywe odcienie - ściany były cudownie turkusowe i wszędzie można było dostrzec kolorowe detale i dodatki, w mojej garderobie raczej ich unikałam. Zdecydowanie wolałam pastele, pozwalało to nie wyróżniać się z tłumu. Gdy się ubrałam postanowiłam skończyć robić prezent pożegnalny dla Jareda - ramkę z naszymi wspólnymi zdjęciami. Udało mi się nawet znaleźć to jak mamy po cztery latka i bawimy się w piaskownicy. Znamy się od urodzenia. Skończyłam, wyszło całkiem okey. Jednak trochę mi to zajęło. Zostało niewiele czasu. Założyłam czarne vansy i wyszłam na ulice słonecznego LA. Kochałam to miasto. 
   Pod domem mojego przyjaciela byłam chwilę przed czasem. Jacyś ludzie zapakowywali ostatnie pudła do ciężarówki, a pomagał im On - jasnowłosy grecki bóg. Gdy mnie zauważył szeroko się uśmiechnął. Odłożył to co właśnie niósł, a potem do mnie podszedł i pocałował mnie w policzek. Tak strasznie chciałam, żeby to były usta.
 -Aria! Hej. Czekałem na ciebie. Wyjeżdżam za piętnaście minut.
 -Taj szybko?! Nie wyobrażam sobie tego... Nie będzie Cie.
 -Już nie przesadzaj. Hiszpania to nie koniec świata. Będę przyjeżdżać na wakacje - uśmiechnął się.
   Wyjęłam z torebki ramkę i podałam mu. 
 -Tak, żebyś o mnie pamiętał - powiedziałam, czując jak z mojego oka spływa łza.
 -Nie potrafiłbym zapomnieć mała - odpowiedział i mocno mnie przytulił.
   Był wyższy ode mnie, więc bez problemu mogłam się wtulić w jego klatkę piersiową. Poczekał aż się uspokoję. Kocham go tak cholernie mocno, ale nie mogę mu tego powiedzieć, chodziło mi po głowie. Chwile później jego rodzice oznajmili, że muszą już jechać, więc wypuścił mnie z ramion, pożegnał się i odjechali. Patrzyłam za oddalającym się samochodem.
Czy kiedykolwiek będę szczęśliwa? Bez niego nie.


   Prolog niezbyt długi, ale mam nadzieje, że się podobał ;) A dedykuje go pewnej ważnej dla mnie dziewczynie, która namówiła mnie do napisania go, i która akurat dzisiaj obchodzi swoje 16 urodziny :D Wszystkiego najlepszego Mała ;* Dziękuje, że jesteś <3