Podbiegłam do brata i przystawiłam ucho do
jego ust, patrząć na klatkę piersiową i uważając, żeby go nie dotknąć. Huh, oddycha.
-Chad, dzwoń na pogotowie - powiedziałam
zdecydowanie. - Ja idę po rodziców, powinni wiedzieć, że ich syn tu jest. A!
Pod żadnym pozorem go nie dotykaj, chyba, że przestanie oddychać.
Wbiegłam do domu, a potem na piętro i do
gabinetu ojca, szybko streszczając mu, że Eric leży pod płotem sąsiadów. Już
chciałam iść po matkę, gdy zatrzymał mnie tata:
-Nie ma jej, siedzi na nocce w wydawnictwie i
ustala plan na wypromowanie świeżych autorów w przyszłym roku. Lepiej jej teraz
nie denerwować. Zadzwonię do niej jak skończy albo będzie coś wiadomo -
zadecydował.
Zanim ten zdążył się ubrać i ogarnąć,
karetka była już pod domem. Wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy za nią. Potem
było już tylko czekanie. Chad został, pomimo tego, że był środek nocy.
Cierpliwie znosił moje, coraz głupsze, teorie na temat tego, co mogło się
wydarzyć i przytulał mnie w momentach, kiedy byłam bliska płaczu. Lekarze
przechodzili przez główny hol, ale jakoś żaden się nami nie interesował. Koło
trzeciej przyjechała mama, zrozpaczona, bo dopiero chwile wcześniej dowiedziała
się co się stało. Wtedy jak na zawołanie podeszła do nas kobieta w fartuchu.
Miała maksymalnie czterdzieści lat. Wyglądała na wyjątkowo... przyjacielską.
-Jestem doktor Langdon - powiedziała i
uśmiechnęła się. - Mam dla was dobre wieści. Chłopak bez wątpienie przeżyje i
nie będzie żadnych powikłań. Ma złamaną kość promieniową, podejrzewam, że po
prostu chciał sie bronić, i lekki wstrząs mózgu, ale poza tym żadny narząd ani
kość, wliczając kręgosłup, nie została uszkodzona. Zostanie w szpitalu na
obserwacji przez kilka dni, a potem wypiszemy go do domu. Za chwilę powinien
się obudzić. Wejdzie do niego, tylko proszę nie zadawajcie na razie żadnych
pytań. Wiem, że chcecie wiedzieć co się stało, ale na razie nie może się stresować.
Musi odpocząć.
Rodzice weszli do sali, a ja z Chadem
zostałam w holu.
-To może ja juz pójdę - oznajmił chłopak. -
Przykro mi, że ten dzień miał takie zakończenie.
-Nie jest źle. Dziękuje za dzisiaj.
Pocałowałam go w policzek, szeroko uśmiechnęłam
i oddaliłam w stronę sali. Jednak musiałam się na moment odwrócić i popatrzeć
jak odchodzi, no po prostu inaczej sie nie dało. Polubiłam go. Zdecydowanie za bardzo jak na jeden wspólny dzień. Btw...
Ciekawe co u Jareda? I tyle było z myślenia o Chadzie tego dnia.
Eric leżał w łóżku na środku sali. Panowała
tu grobowa, niezręczna cisza. No
heloooooł, nic mu nie jest! Czy nie powinniśmy być weseli?! Ale to by było
zbyt proste. Nadal nikt z nas nie wiedział co się stało. Miałam już dość
bezsensownego siedzenia. Wstałam i zaczęłam krążyć po pokoju, czując na sobie
wzrok obojga rodziców. Na szczęście mój brat w końcu się wzbudził. No i się
zaczęło: "Synku nic ci nie jest? Jak się czujesz? Co się stało? Dlaczego
nie dałeś znać, że przyjeżdżasz?" - to mama jak zwykle wpadła w panikę.
Tata niby próbował ją uciszyć, niestety z marnym skutkiem. Jej potok słów
przerwał Eric:
-Mamo uspokój się. Nic mi nie będzie. Mam
tylko do was małą prośbę. Jestem strasznie padnięty, a nawet nie mam ubrań na
przebranie. Te szpitalne są... niewygodne. Moglibyście pojechać z tatą do domu
i coś przywieść? Aria ze mną zostanie i dotrzyma mi towarzystwa.
Niechętnie, ale zgodziła się i oboje wyszli
z sali. Usiadłam na łóżku brata. W sumie to mi go brakowało. Tych wspólnych
rozmów, wygłupiania sie i w ogóle.
-Chcesz wiedzieć co się stało, nie? - zapytał
nagle.
-Chyba jak każdy... Ale tylko jeśli ty chcesz
mi powiedzieć. Lepiej by było, żebyś komuś się wygadał, a strzelam, że to
powiązane z czymś co odwaliłeś przed wyjazdem, więc lepiej żeby mama i tata się
o tym nie dowiedzieli...
-Jak wiele wiesz?
-Niewiele. Lubiałeś imprezy, niejednokrotnie
spędzałeś noce poza domem, myśląc, że nikt o tym nie wie i wracałeś kompletnie
nawalony.
-Zauważyłaś? No tak, w końcu to ty. No więc...
Przed wyjazdem pożyczyłem trochę kasy na trochę... Oj no wiesz. Coś na tych
imprezach trzeba było brać. Do tego jakiś alkohol... W pokera też się trochę
grało... - widać było, że trudno mu przyznawać się do błędów.
-Ile?
-Dwa i pół tysiąca - powiedział cicho.
-I dlatego tak oberwałeś?
-Dwa i pół tysiąca od jednego gościa... Było
też kilku innych, z mniejszymi sumami. Taki był mój plan. Trochę zarobiłem
między zajęciami i przyjechałem uregulować długi. Wszystkich spłaciłem, oprócz
tego jednego. Chciałem go uniknąć i oddać mu następnym razem, ale oczywiście
reszta mu powiedziała. Wkurzył się, że jedynie jemu nie oddałem kasy. Chciał,
abym przeżył, dlatego wylądowałem pod domem. Muszę spłacić kasę i wszystko
będzie okey. Dał mi czas do końca miesiąca.
-Niecałe 4 tygodnie? Jak?
-Chyba będę musiał powiedzieć rodzicom...
Ojciec mnie zje, matka zacznie ryczeć, ale to i tak najlepsze wyjście. Nie
zarobię sam takiej sumy w tak krótkim czasie, a nie chce więcej pożyczać. Oddam
gościowi kasę, wrócę do collegu i jakoś wszystko rodzicom zrewanżuje -
przerwał, gdy usłyszeliśmy pukanie do drzwi. - Wrócili, zostawisz nas?
-Jasne. Powodzenia braciak.
W co on się znowu
wpakował?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz