Patrzyłam w te piękne, niebieskie oczy w chwili, gdy jego
usta zaczęły zbliżać się do moich, a potem mnie pocałował.
Wtedy się obudziłam. Fuck! Znowu po nocach śni mi się mój najlepszy przyjaciel. Jeszcze lepiej - ten
najlepszy przyjaciel dzisiaj się wyprowadza na drugi koniec świata. Znowu byłam
bliska płaczu. Uratował mnie sms... od niego. "Aria, przyjdź do mnie o
szesnastej, chciałbym się pożegnać. J." No tak. J czyli Jared. Popatrzyłam
na zegarek. Dwunasta. Mam cztery godziny
na to, żeby sie ogarnąć i coś zjeść i no kurwa!, pomyślałam. Nagle okazało się, że mam pełno rzeczy
do zrobienia. Zaczęło się bieganie po całym domu. Niby tak dużo czasu,
no ale to ja. Zawsze o czymś zapomnę. Najpierw śniadanie, potem do łazienki.
Jak wyszłam było już po pierwszej... ale przynajmniej nie wyglądałam jak
skrzyżowanie szympansa z orangutanem. Podeszłam do lustra. Zobaczyłam rudą dziewczynę
z włosami za ramiona i ukośną grzywką. Duże, jasno zielone oczy teraz
podkreślał delikatny makijaż. Byłam ładna, to musiałam przyznać. Zjechałam
wzrokiem w dół i zobaczyłam, że dalej mam na sobie szary T-shirt w rozmiarze
XXL, w którym spałam. Pora się przebrać. Otworzyłam drzwi do swojego pokoju,
minęłam duże, dwuosobowe łóżko, biurko, na którym leżał biały laptop, dużą
półkę z książkami i płytami, aż w końcu doszłam do dużej szafy. Wyjęłam z niej
miętowe jeansy, czarny obcisły top i mój ulubiony szary sweter wkładany przez głowę. Podczas gdy w moim pokoju królowały żywe odcienie - ściany były cudownie
turkusowe i wszędzie można było dostrzec kolorowe detale i dodatki, w mojej
garderobie raczej ich unikałam. Zdecydowanie wolałam pastele, pozwalało to nie
wyróżniać się z tłumu. Gdy się ubrałam postanowiłam skończyć robić prezent
pożegnalny dla Jareda - ramkę z naszymi wspólnymi zdjęciami. Udało mi się nawet
znaleźć to jak mamy po cztery latka i bawimy się w piaskownicy. Znamy się od
urodzenia. Skończyłam, wyszło całkiem okey. Jednak trochę mi to zajęło. Zostało
niewiele czasu. Założyłam czarne vansy i wyszłam na ulice słonecznego LA.
Kochałam to miasto.
Pod domem mojego przyjaciela byłam chwilę przed czasem.
Jacyś ludzie zapakowywali ostatnie pudła do ciężarówki, a pomagał im On -
jasnowłosy grecki bóg. Gdy mnie zauważył szeroko się uśmiechnął. Odłożył to co
właśnie niósł, a potem do mnie podszedł i pocałował mnie w policzek. Tak strasznie
chciałam, żeby to były usta.
-Aria! Hej. Czekałem na ciebie. Wyjeżdżam za piętnaście
minut.
-Taj szybko?! Nie wyobrażam sobie tego... Nie będzie Cie.
-Już nie przesadzaj. Hiszpania to nie koniec świata. Będę
przyjeżdżać na wakacje - uśmiechnął się.
Wyjęłam z torebki ramkę i podałam mu.
-Tak, żebyś o mnie pamiętał - powiedziałam, czując jak z
mojego oka spływa łza.
-Nie potrafiłbym zapomnieć mała - odpowiedział i mocno mnie
przytulił.
Był wyższy ode mnie, więc bez problemu mogłam się wtulić w jego klatkę piersiową. Poczekał aż się uspokoję. Kocham go tak cholernie mocno, ale nie mogę mu tego powiedzieć, chodziło
mi po głowie. Chwile później jego rodzice oznajmili, że muszą już jechać, więc
wypuścił mnie z ramion, pożegnał się i odjechali. Patrzyłam za oddalającym się
samochodem.
Czy kiedykolwiek będę
szczęśliwa? Bez niego nie.
Prolog niezbyt długi, ale mam nadzieje, że się podobał ;) A dedykuje go pewnej ważnej dla mnie dziewczynie, która namówiła mnie do napisania go, i która akurat dzisiaj obchodzi swoje 16 urodziny :D Wszystkiego najlepszego Mała ;* Dziękuje, że jesteś <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz